sobota, 24 sierpnia 2013

FAMA - półmetek

https://www.facebook.com/Ladacznica
(ta w koszulce Bethel to ja!)
Ruszyliśmy. Sześć dni Festiwalu FAMA (połowa!) za mną – sześć dni dosyć ciężkiej pracy, wspaniałych warsztatów, nowych znajomości, czasami kompletnego nieogarnięcia obcych światów. Odpowiedzialność zbiorowa, nie-zbiorowa, oddanie stosunku do miejsca muzyką, generalnie FAMA jest jedną wielką wybuchową mieszanką przeróżnych ludzi, stylów, muzyki, ale przede wszystkim: ciągłej nauki, zabawy i nowych doświadczeń.
Ale może po kolei, pokrótce opowiem Wam, jak FAMA przebiegała przez ostatnie dni z mojego punktu widzenia, jako 1/6 sekcji producenckiej.



Poniedziałek 19.08
„Na początku był chaos” – nie inaczej bywa też na początku każdego Festiwalu, a FAMA nie jest tu wyjątkiem – w tej branży nie ma raczej takich wyjątków. O godzinie równo 10:00 Biuro Organizacyjne spokojnie budziło się do życia, wtedy też pierwszy raz przekroczyłam próg OFLAGu, gdzie wszyscy uczestnicy są zakwaterowani. Zostałam przywitana słowami „o, sekcja producencka, właśnie cię potrzebujemy!” przez dwie Martyny, które po wydaniu mi identyfikatora (dostałam wdzięczną naklejkę „spryciara”, ha!) od razu dały mi pierwsze zadanie. Pisałam kiedyś, że dosłownie ubóstwiam plakaty i wszystko, co z nimi związane? Nie? To ubóstwiam (tu wyczuj sarkazm), ale ktoś musi to zrobić. Dostałam pięknego czarnego markera i poprawiałam dosyć spory plik plakatów, skreślając miejsce wydarzenia, którym była Muszla Koncertowa przy Promenadzie, a zamieniając ją na Miejski Dom Kultury – cóż, groził nam deszcz, trzeba było zachować ostrożność.
Następnie zostałam wysłana z malutkim rozklejaniem do festiwalowej restauracji i klubu. Gdy już myślałam, że nie będę do niczego potrzebna – ktoś musiał zanieść plakaty do wcześniej wspomnianego MDK.
A wieczorem?
Zostałam zatrudniona do instalacji jednego z dzieł w galerii, gdzie po raz pierwszy poznałam jakichś uczestników Festiwalu. Towarzyszyło nam dużo śmiechu, rozmów o muzyce poprzednich lat, o tym, jak się zmieniała wraz z pokoleniami. A linki z plamami fluorescencyjnej farby powoli wypełniały całe pomieszczenie.
Niestety około 21:00 na ekranie pojawił się SMS, że…

Wtorek
… mam się zgłosić w biurze na godzinę 9:00. Jakże wielki był mój ból wyjścia z domu o godzinie 8:30, ale cóż taka praca. Ktoś musiał oplakatować część miasta, by mieszkańcy i wczasowicze wreszcie mogli dowiedzieć się czegoś więcej i by FAMA stała się bardziej widoczna.
A o 11:00 odbyły się pierwsze warsztaty, o których napiszę troszkę więcej w osobnej notce.
Do MDKu niestety na Teatry nie zdążyłam, gdyż w tym samym czasie zamiatałam podłogę w galerii, przygotowując ją do wernisażu dzień wcześniej zawieszanej wystawy sekcji sztuk wizualnych.
Niestety, natura mnie tego dnia nie oszczędzała, więc z powodu potwornego bólu brzucha zakończyłam swoją pracę obecnością na wernisażu – odpuściłam pierwsze interesujące mnie koncerty i jak grzeczna dziewczynka położyłam się spać.

Środa
Dzień zaczął się warsztatami, jak zaczyna się obecnie każdy, po których nastał obiad, a zaraz po nim wybrałam się wraz z Karoliną (również sekcja producencka) do Muszli Koncertowej, gdzie zaczynały się próby do wieczornych koncertów. Dużo do zrobienia nie było, więc skusiłyśmy się nawet na gofra i mały szybki spacer po Promenadzie.
W Muszli tego dnia wystąpiły dwa zespoły – Scoffers oraz Cinemon.
Jeśli miałabym napisać coś o pierwszym zespole, śmiałabym stwierdzić, że jak dla mnie było wszystkiego po prostu za dużo. Z poziomu publiczności wydawało się, że zbyt wiele dźwięków chciano wcisnąć w kilka równoległych sekund melodii. Nie trafili w mój gust, a piosenki były bardzo do siebie podobne, co sprawiało, że po kilku utworach przestałam zwracać uwagę na to, co działo się na scenie – na szczęście z zamyślenia wyrwał mnie mus rozdania ulotek z programem Festiwalu.
Jeśli zaś chodzi o zespół Cinemon, muszę powiedzieć, że byłam pod wielkim wrażeniem i jest to moje pierwsze tegoroczne famowe muzyczne odkrycie, zdecydowanie. Muzyka ruszała, wokal niesamowity, energia w melodiach, tego nie dało się nie lubić, jak na mój gust. Prywatnie chłopaki również niezwykle otwarci na kontakt z ludźmi – bardzo miło rozmawiało się z nimi o koncertach, planach na trasę. Polecam gorąco, zespół do przesłuchania!
Tym razem do Jazz Clubu Scena dotarłam, jednak byłam tam tylko chwilę – chyba jestem osobą, która tego dnia wolała sobie pospać. Znowu.

Czwartek
Po warsztatach i obiedzie odwiedziłam po raz pierwszy w swoim życiu mury Aresztu Śledczego, gdzie odbył się specjalny koncert zespołu Radioaktywny Świat dla tamtejszych więźniów. Kontrola przy wejściu na teren placówki wywołała wiele śmiechu (cóż, niektórzy z nas, w tym i ja, nie potrafili dmuchać – jakkolwiek by to nie zabrzmiało), a po jej przebyciu wylądowaliśmy na dziedzińcu, gdzie była już nasza ekipa techniczna, a cały sprzęt stał i czekał, aż rozbrzmią pierwsze napromieniowane melodyjnością dźwięki.
Radioaktywny Świat jest według mnie dosyć specyficznym zespołem, który z początku może odstraszać, ale potem dostrzega się jego ideę. Wokalistka swoją charyzmą sceniczną rozrywa mózg na kawałki – każdy ruch jest idealnie dobrany do piosenki, technika wokalu (oceniam na tyle, ile się „znam”) jest świetna, chociaż raz na jakiś czas trochę za dużo krzyku. Jednak całość powala na kolana i szczerze, to nie mogę do dzisiaj przestać nucić jednej z ich piosenek…
Do Sceny znowu nie dotarłam, ale… nie pamiętam, z jakiego powodu. A, wiem! Potworna migrena, która męczyła mnie od samego rana i nie chciała mnie opuścić. Tak, zawsze coś.

Piątek
Pogoda na szczęście dopisała, więc próby od godziny 14:00 na Muszli Koncertowej ruszyły zgodnie z planem, a koncertów nie trzeba było przenosić do MDK. Chwała słońcu za to!
Zdecydowanym plusem na Famie jest fakt, że występującym zespołom bardzo zależy na pokazaniu się jak najlepiej – zarówno publiczności, jak i produkcji – więc nie ma mowy o spóźnieniach, ekipy chcą być jak najbardziej profesjonalne, ale też na luzie, dlatego ten Festiwal jest dla mnie wyjątkowy, a próby to sama przyjemność i nie trzeba nikogo poganiać i stać nad artystą.
W piątkowy wieczór miałam przyjemność odkryć kolejną perełkę, jaką jest zespół Naczynia Połączone. Kocham dźwięki sekcji dętej, a tutaj było to idealnie dograne do siebie. Wokal nietuzinkowy, zapadł w pamięć, przynajmniej mojej osobie. Energiczna muzyka, było doskonale widać, jak cały zespół bawi się muzyką i bawi się koncertem – stworzyli naprawdę wspaniałą atmosferę, rozruszali nieco świnoujską publiczność, stawiając dosyć wysoko poprzeczkę dla pozostałych.
Radioaktywny Świat tak, jak poprzedniego dnia w Areszcie, dali wysokiej klasy występ, a moje zdanie o nich wręcz się polepszyło, więc tu rozpisywać się nie będę – męskiej części publiczności podobało się z pewnością!
Następnie wystąpił skład Divines, którzy przenieśli Muszlę w całkiem inny muzyczny klimat – nie wiem, jak do końca go określić, ale myślę, że odpowiednim będzie stwierdzenie, że ich muzyka to taki alternatywny pop z dużą domieszką elektroniki (a może na odwrót). Jedną z piosenek przesłuchałam na YouTube, byłam bardzo ciekawa, jak brzmią na żywo i niestety, ale zawiodłam się. Już na próbie mimowolnie krzywiłam się, gdy do uszu docierały jak na mój gust nieczyste dźwięki wokalu – może było to spowodowane stresem, może nie, jednak po pierwszej koncertowej piosence zrezygnowałam z dalszego słuchania i, jako że nie byłam już potrzebna na miejscu, opuściłam Muszlę.
Zespół BEDU słyszałam tylko na próbie – również zero zainteresowania z mojej strony.
Do Sceny na Poetrydancing nie dotarłam – całkowicie nie moje klimaty.

Sobota
Sobotni dzień skupiał się generalnie na wystąpieniach teatralnych w Miejskim Domu Kultury i to tutaj sekcja producencka w to weekendowe popołudnie była najbardziej potrzebna. Było dużo pracy: przygotowanie balonów z helem (tu przy okazji nie mogło zabraknąć odrobiny zabawy – bez tego byśmy przecież zginęli!), pilnowanie wejść na salę, wpuszczanie ludzi, rozdawanie balonów, ogarnięcie sceny pomiędzy wystąpieniami, w tym szybkie zbudowanie i rozmontowanie krzeseł na scenie, by widownia przeniosła się na ten sam poziom. Brzmi to lekko, ale zapewniam Was – nie jest takie, o czym świadczy to, że ledwo doszłam do domu, tak bolały mnie nogi od ciągłego biegania, a w rękach już odzywają się zakwasy. Wszystko w dobrej sprawie.
A w Scenie znowu coś się dzieje. Przynajmniej napisałam notkę.


Warsztaty, generalne podsumowanie tego, czym zajmowała się sekcja producencka, ogólnie o FAMIE od środka, komunikacji, organizacji – to wszystko znajdzie się tu zapewne opisane już po koncercie finałowym. Na razie chciałam zdać Wam skrótową relację z tego, w czym biorę udział – mnie osobiście bardzo, ale to bardzo fascynuje sposób, w jaki to wszystko działa. A czasami działa gorzej, ale o Famie na kryzysowe czasy Festiwalu jeszcze się wypowiem.
Teraz spać, ciężki tydzień się szykuje, koncert finałowy mamy do ogarnięcia!
PÓŁMETEK ZA NAMI!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz