- Miałam jeszcze być w Sulęcinie, ale problem z dojazdem i powrotem…
- Jedź z nami! Jutro do Sulęcina, tam się przekimamy, w niedzielę do Zielonej Góry, a potem sobie wrócisz.
- Ale… Ty tak serio?
- Pewnie!
Ani sekundy zastanowienia z
mojej strony, jedynie upewnienie się, czy propozycja jest poważna, a kiedy
nadeszło potwierdzające kiwnięcie głowy, jedno słowo ode mnie: „dobra!”.
Tak oto właśnie ja, Dominika Ka,
wyruszyłam w ostatnią w tym sezonie,
klubową weekendową trasę koncertową z jednym z moich ulubionych zespołów reggae’owych
i w ogóle – zespołem BETHEL.
Wszystko miało być normalnie,
jak na fankę ich muzyki i członka Street Teamu przystało – w piątek w
Słubicach, gdzie studiuję, koncert pierwszy. Potem sobota wolna na ogarnięcie
kilku rzeczy na uczelnię, bo „przecież w niedzielę się nie wyrobię ze wszystkim”
(pominę fakt, że w końcu nie zrobiłam nic), a w niedzielę około południa wyjazd
do kochanej J. do Zielonej Góry, by tam znowu bawić się na koncercie. Jak już
zapewne można się domyślić – poszło całkiem nie po mojej myśli.
Jednak było jeszcze lepiej!
Dla tych, co pomyślą, że ekipa
zabiera ze sobą kogoś, kogo nie zna – błąd. Z bethelową załogą „znałam się”
wcześniej – głównie dzięki portalowi Facebook i pracy we wcześniej wspomnianym
Street Teamie, który jest ogarniany przez sam zespół, a także z dwóch
poprzednich koncertów, w których miałam okazję brać udział, więc wcale mnie już
nie dziwiło, kiedy Wlazi (wokalista) rozpoznał mnie, wychodząc z sali po
próbie. Swoją drogą to jest strasznie miłe, w końcu wcale nie muszą kojarzyć
ludzi, tyle ich przewija się przez wszystkie eventy, z tyloma rozmawiają po
koncertach, a jednak – za to należy im się ogromny szacunek!
Miło było zobaczyć życie zespołu
na backstage’u. Nocne pogaduchy, ciekawe opowieści z trasy, szalone pomysły,
mnóstwo żartów. Jedno słowo opisuje Bethel najlepiej, zarówno pod względem
charakterów i muzycznym: ENERGIA. Oni nigdy nie mają dość, ciągle coś chcą
robić, ich otwartość w rozmowach czasami jest niewiarygodna; jakikolwiek temat
nie wdarł się w tok rozmowy, zawsze wyrażali swoje zdanie. Nie próbują być kimś
innym. Są dokładnie tacy, jakimi sobie ich wyobrażałam!
Ktoś mógłby pomyśleć „dziewczyno,
byłaś na trzech takich samych koncertach pod rząd, nie znudziło ci się?”, a ja,
tak jak bez zastanowienia wyjechałam z Bethel w trasę, odpowiedziałabym na to
pytanie bez krzty zawahania: nie, nie nudziło! Taki energiczny weekend chciałby
przeżyć każdy – dni wypełnione ciągłym śmiechem i UŚMIECHEM, oderwaniem od
tygodniowych problemów. Człowiek przy tym zespole nie musi się martwić o nic –
nakarmią, odstąpią łóżko, rzucą TheraFlu, zaopiekują się – skarby!
Przy tej ekipie trzeba mieć do
siebie dystans, w końcu wiadomo, że przyjaciele najbardziej lubią się z siebie
śmiać, dlatego, kiedy po raz tysięczny usłyszałam cytaty tekstów Kamila
Bednarka (który jest moim głównym wzorem do naśladowania) z ich ust,
wypowiedzianych w moją stronę, podłapywałam i mówiłam dalej, ewentualnie
śmiałam się ze sposobu wymawiania wszystkich słów. Bo w końcu „kiedy ona jest
obojętna, wkręca ci się razy dwa!”.
To są specyficzni ludzie –
trzeba to przyznać, ale w sposób, który – jak dla mnie – jest niemożliwy do niepolubienia.
Lubuskie Trip – bo takie miano
nadałam dniom 12-14 kwietnia 2013 roku, z pewnością był czymś w rodzaju
spełnienia marzenia, o którym gdzieś tam w środku nie myślałam na poważnie, ale
Bethel = niespodzianki, więc czekam na to, czym jeszcze mnie zaskoczą.
Zdjęć nie robiłam za wiele;
kilka telefonem, ja widnieję na jednym z całym zespołem Bethel i Papa Musta,
którzy grali przed załogą w Zielonej Górze. Ale po co zdjęcia, kiedy ma się
wspomnienia, których nigdy się nie zapomni?
Z chłopakami i Madzią widzę się
już 9 maja w Poznaniu na Wielkim Grillowaniu UAM, przy pięknej pogodzie, mam
nadzieję. A ostatniego weekendu z pewnością nie zapomnę bardzo długo, o ile w
ogóle kiedyś.
I takim krótkim wstępem
sprawozdawczym zaczyna się moja przygoda z muzycznym blogowaniem. Zabierałam
się do tego długo, jednak potrzebowałam jakiegoś silniejszego bodźca, by
wreszcie zacząć – takim było właśnie Lubuskie Trip.
Co planuję? Recenzje płyt, w
większości pop, reggae, trochę pop-rocka i rocka. Sprawozdania z koncertów.
Jeśli pojawi się jakiś ciekawy klip – opinia na jego temat. Kilka zdań o
różnych programach muzycznych. Może wywiad raz na jakiś czas.
Dlaczego to robię? Interesuję
się event managementem, dziennikarstwem muzycznym, organizacją różnych
muzycznych wydarzeń. To pozwoli mi na zagłębienie się w temat i spisywanie
moich uwag.
Na co liczę? Na zdobycie
doświadczenia.
Kim jestem? Dwudziestojednoletnią
Dominiką, studentką germanistyki międzykulturowej na granicy
polsko-niemieckiej, której niestraszne planowanie dojazdów na koncerty i której
gustu muzycznego nie rozumie chyba nikt. Wieczną marzycielką, która dąży do
spełnienia tych marzeń. Coraz częściej z powodzeniem!
Zapowiada się interesująco. Cieszę się, że się zdecydowałaś!
OdpowiedzUsuńSzukałem cię z 5 minut na tym zdjęciu.
OdpowiedzUsuńTak jak pisałem na fb - czekam na jakąś recenzję.